Legenda o Św. Kindze - Zamek Pieniny
Kunegunda – Kinga, była córką króla węgierskiego Beli IV i Marii, cesarzowej bizantyjskiej", zwanej dlatego Greczynką. Urodzona w r. 1234, jako kilkuletnia dziewczynka została poślubiona Bolesławowi Wstydliwemu, księciu krakowskiemu i sandomierskiemu. Przechowywany w starosądeckim klasztorze klarysek żywot bł. Kingi (Vita Beate Cunegundae Regni Poloniae) Jana Długosza, oparty na nie istniejącym już wcześniejszym autografie, ukazuje postać księżny jako predestynowanej od dziecka do roli jednej z kilku świętych niewiast polskich domów panujących XIII stulecia Szwagierką Kingi była bł. Salomea, siostra Bolesława Wstydliwego, a żona księcia halickiego Kolomana, brata Beli IV. Przykład pobożnej Salomei, która sprowadziła do Polski klaryski (tzw. II Zakon św. Franciszka z Asyżu), osadziła je w klasztorze w Skle na wierzchowinie jurajskiej i sama po śmierci męża przyoblekła habit zakonny, silnie oddziaływał na Kingę. Podobno miłość księcia Bolesława do przyszłej żony wzbudziło w cudowny sposób jej uderzające podobieństwo do ukochanej siostry. Kinga, wychowana w kulcie czystości i dziewictwa, miała poprosić męża po ślubie, aby żyli ze sobą jak brat z siostrą. Tradycja przypisuje Kindze dokonanie wielu cudów. Najbardziej chyba znana jest legenda o tym, jak sól "przywędrowała" za Kingą do Polski, a księżniczka znalazła w bryle wielickiej soli swój pierścień, wrzucony do żupy solnej na Węgrzech.
Powiadano też, że świątobliwa księżna wyprosiła u Boga zwycięstwo polskich rycerzy nad Tatarami, gdy ci napadli na nasz kraj w 1241 roku. W rzeczywistości najazd przyniósł nam pogrom i klęskę, lecz prawdą jest, że wiano małżeńskie Kingi posłużyło do umocnienia obronności księstwa na przyszłość. Bolesław w dowód wdzięczności zapisał żonie przywilejem z 1252 roku w wieczyste posiadanie całą prawie ziemię sądecką. Po śmierci męża w 1279 roku Kinga sprowadziła ze Skały do Sącza klaryski i ufundowała w r. 1280 klasztor, w którym była ksienią aż do swej śmierci w r. 1292. Jak podaje ks. Skarga, w klasztorze "służyła pokornie wszystkim siostrom, tygodnia swego pilnując i naczynia umywając, sierot wiele opatrywała, ubogim pogrzeby sprawowała i matką wszystkim utrapionym była". Razem z klaryskami przybyli do Starego Sącza franciszkanie, których osadzono w nie istniejącym już dziś klasztorze (na tym miejscu stoi budynek magistratu; klasztor franciszkanów uległ, jak i na pewien czas konwent klarysek, kasacie józefińskiej w 1782 roku). Legenda głosi, że Kinga została przez mnichów pomówiona o romans ze spowiednikiem Boguchwałem, a następnie cudownym sposobem oczyszczona z potwarzy. Ten, umierając, wyznać miał tajemnicę życia starosądeckiej ksieni, że będąc małżonką i wdową, pozostała panną. Na ziemi sądeckiej spotykamy wiele opowieści o błogosławionej Kindze. Przewija się w nich także wiele obcych, obiegowych wątków średniowiecznej hagiografii, W tym niektóre znane z apokryfów o Matce Boskiej. Wiek XIII "stulecie polskich świętych" cechował bowiem rozkwit życia zakonnego i ascezy, a w tym zakresie przejmowano wzory uniwersalne. Są te motywy jednak tak zgrabnie połączone z realiami topograficznymi i. przyrodniczymi Sądecczyzny, że nie pominiemy ich w naszej wędrówce legendowym szlakiem.
Święta Kinga, mieszkając z klaryskami w Sączu, chodziła często pieszo przez Obidzę do Pienin. Idąc podpierała się kijem, a na śladach kija wyrosły potem lipy odpoczywała na kamieniach przydrożnych, które odtąd nazywano tronami świętej Kingi. Gdy pewnego razu jastrząb gonił mysikrólika, księżna nakryła maleństwo płaszczem, dlatego ptaszki głoszą wieczne dziękczynienie dla Św. Kingi. Na nagich skałach pienińskich rozkwita do dziś "ogródek ŚW. Kingi" zioła wyrosłe na grudkach ziemi, które dla dobrej księżnej znosiły ptaszki w dziobkach i zatykały w skalne szczeliny. Wszystkie wsie i lasy gorczańskie i pienińskie należały podówczas do księżnej ze Starego Miasta (tak nazywano Stary Sącz). Granica szła przez Słopnice w ten sposób, że Słopnice Królewskie należały do Św. Kingi, a Szlacheckie do Krakowa. Potem granica szła wierchem, ale że nie była pewna od zachodu, to jedni, to drudzy gnali do siebie, przez granicę cudze owce. Raz poszli do księżnej i proszą, żeby im powiedziała, gdzie jest granica. Św. Kinga kazała im się nieść w krześle w góry. Skoro ją przynieśli, jakiś czarownik sprawił, że gęsta mgła obległa. Wtedy Św. Kinga powiedziała, że granicą będzie woda. Od tego czasu granicą wsi są rzeki.
W Jazowsku podobno Św. Kinga przeprawiała się przez Dunajec, gdy w 1287 roku - tradycja powtarza tę datę za Długoszem, uciekała wraz z dwiema siostrami, Jolantą i Konstancją, oraz siedemdziesięcioma zakonnicami przed napaścią tatarską. Początkowo Św. Kinga ze Starego Sącza udała się na Spisz, gdzie znalazła schronienie w klasztorze kartuzów na Górze Hledońskiej. Gdy Tatarzy zapędzali się coraz dalej, uciekła wraz z zakonnicami w Pieniny do górskiego zamku. Gdy przeprawiała się przez Dunajec w Jazowsku, ścigali ją już, Tatarzy, chciwi bogatych łupów ze starosądeckiego klasztoru, skąd zakonnice zabrały co cenniejsze przedmioty. Poddani klasztorni, którzy mieli dostarczyć podwody, słysząc okrzyki tłuszczy tatarskiej, w pośpiechu opuścili uciekające panie, które musiały po śniegu i błocie pieszo przeprawiać się do Pienin. Jak opowiadają pienińscy górale, Św. Kinga w Krościenku "...pytała o pomoc, ale ci miescanie nie fcieli jej dać pomocy. Tak ona powiedziała, że nie bedom krościeńcanie nigdy już miescanami i w biławiźnie chodzić, jacy w gaciach płóciankaf. Gatkowie bedziecie! rzekła. I posła het:"
Kinga biegła, płacząc i boso, dla strasznej onych skał spadzistości, gdzie noga ciągle się ślizga. Więc sobie poraniła nóżki, ścieżkę znacząc krwią i łzami. A kędy padała łza, wyrósł goździk biały, a kędy kropla krwi czerwony, a u stóp Pienin zaraz na brzegu Dunajca wysiadłszy, gdy stąpiła, na wielki kamień, opoka twarda zmiękła i pozostał ślad stopy jej wyraźnie wyciśnięty, a spod kamienia, na którym gorzko, zapłakała, wytrysło źródełko słonawej wody. Inni bają, że przekląwszy krościeńcan, żaliła Się na niewdzięczność ludzką, a skargi swe pisała palcem na kamieniu. Kamień do dziś nosi ślady jej pisanych żalów. A ludzie, żałując swej złości, postawili tam kapliczkę.
Święta Kinga, uciekająca, ledwie żywa, nie wiedziała już do kogo zwrócić się o pomoc. Niedaleko Krościenka nad Dunajcem, siał właśnie góral pszenicę pod zimę. Wtem posłyszał hałas spojrzy, a tu bieży tłum niewiast w czarnych szatach, poprzedza je ksiądz niosąc Krzyż Pański. Gdy podskoczył ku nim, wysunęła się jedna z niewiast i rzekła: Dobry wieczór wam człowiecze! A cóż tak późno robicie? - słonko już zaszło, a on jeszcze nie skończył swej roboty. - Sieję, odrzek góral. - Szczęść ci Boże, odparła. - Ale jeśliś poczciwy człowiek, tedy zrobisz, coć powiem. Jutro będzie gonił za nami srogi nieprzyjaciel, pytać będzie, czyśmy tędy szły. Ty zaś odpowiedz, żeśmy właśnie szły, kiedyś siał pszenicę. - Dobrze - rzekł góral - a Kras się zywał, ale nim się zdołał pokłonić, już jej nie było. Nazajutrz o świcie idzie na pole, a tu cud, bo gdzie wczoraj siał, bujają pszeniczne kłosy. Doleciał go tętent: spojrzy a tu ćma Tatarów. Jeden przypada doń i pyta: Powiedz człeku, czy nie widziałeś tu wczoraj pani Kingi? – Widziałem - odparł szła tędy z siostrami, a właśniem siał pszenicę. Patrzy Tatar, a tu pszenica dojrzała… i tak z tego wyszło, że albo Kinga była tu łońskiego roku, albo chłop kłamał. Tatarska pogoń zawróciła, a cudowne pole odtąd, nazywa się Kras.
Gdy św. Kinga posłyszała wroga, pędzącego za nią, rzuciła poza siebie grzebień, a lasy gęste i wysokie wyrosły z ziemi i zasłoniły ją swym wieńcem. Biegła, aż znowu wrogowie zaczęli ją dopędzać. Wtedy rzuciła Za siebie perłowy różaniec, a białe skały Pieniny wyrosły z ziemi, zasłaniając ją. Znowu Tatarzy za nią. Rzuca więc zwierciadełko, które się rozprysło, zamieniając się w wodę. Kinga ucieka Pieninami, a woda idzie za nią wreszcie Dunajec przegryzł się przez pienińskie skały. Tak dotarła Św. Kinga do zamku w Pieninach.
Tatarzy wytropili zamek i poczęli szturmować go od strony Pieninek. Zakonnice z trwogą posłyszały, że bój się zbliża. Kiedy ujrzały na skałach ćmę tatarską i strzały stamtąd lecące, schroniły się do kaplicy zamkowej. Jedynie Św. Kinga nie zatrwożyła się. Padła na kolana błagając Boga o litość. I została wysłuchana. Za kilka chwil spadła gęsta czarna mgła, osłaniając zamek i oblężonych. Tatarzy widząc, że samo niebo osłania ich ofiarę zawyli dziko i wypuścili strzały, ale te przenosząc się we mgle ponad zameczkiem, raziły wojowników stojących po drugiej stronie. A tu pioruny biją, a ulewą wezbrany Dunajec rozrywa wątłą zaporę - pieniński kamień ciężkim rumorem skalnym zawala doliny pokryte tatarską czernią. Co z tego nie zginęło w Pieninach, to poległo pod Starym Sączem, gdzie dzielny rycerz Gerży Szowarski z towarzyszącymi mu Węgrzynami, wysłany przez brata Św. Kingi a króla węgierskiego Władysława na pomoc Leszkowi Czarnemu, zastąpił Tatarom drogę od strony Rytra i tak ich wytłukł, że Porad krwią się zabarwił.
Ks. Skarga podaje w żywocie bł. Kingi że Tatarzy długo oblegali zameczek "Pieniany" ale za sprawą boską "żadnej szkody i w budowaniu nie uczynili. Tam w oblężeniu Kinga, gdy jej winą, nie stało, które z wodą pijała, nic innego pić nie mogąc, dwaj młodzieńcy dwie flasze wina przynieśli do zamku, których wnet znaleźć i widzieć nie można było. Be wątpienia aniołowie byli".
Inna legenda mówi, że Kinga nie potrzebowała wędrować trudną granią Pienin, by dotrzeć do zamku. W Trzech Koronach były bowiem pieczary długie na 300 stóp, należące do zamku i stanowiące część podziemnego przechodu. Do tych przejść wystarczyło dojść Kindze, by mogła czuć się bezpiecznie. Czy zamek pieniński wzniesiono rzeczywiście dla bł. Kingi? Czy stał się on jej schronieniem przed Tatarami? Na te pytania częściowo odpowiedziały badania wykopaliskowe, prowadzone przez Instytut Archeologii UJ z ramienia władz nowosądeckich w 1976 roku (ich wyniki ogłosiła w 1978 roku doc. M. Cabalska). Uzyskane obserwacje pozwoliły na nową, hipotetyczną rekonstrukcję zamku. Przy jego budowie wykorzystano naturalny układ grani skalnych, uzupełniając stromizny murem zaporowym. Skały stanowiły naturalną ścianę 2,5 m wysokości dodatkowo wykuto w nich wpłaszczenia umożliwiające wejście do dolnej kondygnacji umocnień bramy zachodniej. Do zamku jeszcze do niedawna dostawano się od strony wschodniej z doliny Jaworowej, czyli z dna doliny Pienińskiego Potoku. W stromiźnie soku wykuto kilka półek, które ułatwiały mieszkańcom wejście do warowni; na wysokości 750 m znajdowała się brama wschodnia z wieżą obronną (od zachodu wchodziło się szczeliną między granią a murem). Między obu bramami wzniesiono mur tarczowy, którego zachowały się resztki przylegających doń podpiwniczeń budynków mieszkalnych oraz wielkiej czworokątnej cysterny. Wewnętrzną przestrzeń fortecy zorganizowano przy pomocy półek wciętych w skałę, umożliwiających posadowienie budynków.
Zamek Pieniny był więc znakomicie zamaskowany zarazem mógł pomieścić liczną załogę. Ukryty w skałach, wzniesiony z miejscowego kamienia, gubi się wśród skał i tylko wtajemniczeni mogą znaleźć prowadzącą doń drogę. Wyjście zachodnie otwierało drogę do Krościenka i w dolinę Dunajca zatem na ważny trakt handlowy. U ujścia zaś Pienińskiego Potoku przełom jest wąski i a połączenie przez przełęcz Przechodki z Potokiem Leśnickim, a dalej wyjście na węgierską stronę, co umożliwiało załodze penetrację tego odcinka granicy. Jako typ zamku refugium nie ma zameczek pieniński żadnych analogii w Polsce. Materiał wykopaliskowy nie potwierdza jednak wieku podanego przez legendy zameczek pochodzi z XV stulecia. Najprawdopodobniej forteca ta wiąże się nie z najazdami Tatarów, lecz z wojnami Polski z Maciejem Korwinem, królem Węgier. W XV wieku silna zaciężna "czarna armia" Korwina budowała w trzy tygodnie podobne schronienia będące ważnymi punktami strategicznymi. Zamek pieniński mógł być zatem najprawdopodobniej węgierską fortecą wypadową i zarazem strażnicą graniczną w wojnie z Polską.